Panowie, ilu z was dostało się choć raz w życiu od żony za to, że nie macie za grosz zmysłu kolorystycznego? Ilu z was nie dostrzega oczywistej ponoć różnicy między odcieniem seledynowym a pistacjowym? Nie martwcie się! To nie wasza wina, to tylko geny.
Kobiety rozpoznają barwy lepiej niż mężczyźni – to naukowo potwierdzony fakt. Problemy z rozróżnianiem kolorów ma 8% mężczyzn i tylko 0,5% kobiet. To nie wrodzone niedbalstwo sprawia, że panowie nie widzą różnicy między magentą a fuksją. To geny!
Mutacje sprzyjają kobietom
Widzenie barwne możliwe jest dzięki trzem typom komórek znajdujących się w siatkówce oka zwanych czopkami. Każdy typ zawiera inne białko, odpowiadające za odbieranie określonych długości fali – opsyna S jest wrażliwa na światło z zakresu odpowiadającego odcieniom fioletowym i niebieskim, opsynie M odpowiada kolor zielony, a opsynie L – czerwień.
Geny kodujące opsynę M i L leżą blisko siebie w chromosomie X, a ponieważ mężczyźni mają tylko jeden chromosom X, ewentualne uszkodzenia tych genów są natychmiast widoczne (przykład – daltonizm). Inaczej sytuacja wygląda u kobiet, które mają dwie kopie wspomnianych genów, a więc ewentualne mutacje nie tylko im nie szkodą, ale wręcz dają im jeszcze większe możliwości rozróżniania koloru.
Sprawka ewolucji
Inny, bardzo powszechny rodzaj mutacji powoduje przesunięcie maksimum wrażliwości na barwy o 15-20 nm. Oznacza to, że mężczyźni z reguły reagują na nieco dłuższe fale. A ponieważ większym długościom fali odpowiadają „cieplejsze” odcienie, pomarańczowy na przykład może być przez panów postrzegany jako bardziej „czerwony” niż w oczach pań. Analogicznie w przypadku koloru zielonego – mężczyznom wydaje się on lekko żółtawy. Stwierdzono również, że panowie ogólnie rzecz biorąc kiepsko radzą sobie z rozróżnianiem barw ze środka widma – błękitów, zieleni i żółci.
Mają za to inne atuty! Wykazują się na przykład lepszym refleksem – nie sprawia im większych problemów śledzenie szybko się zmieniających barwnych detali w tle. Jest to spowodowane bardziej rozwiniętą – za sprawą testosteronu – siecią neuronów w korze wzrokowej.
Te różnice to prawdopodobnie sprawka ewolucji, która zadbała o to, aby mężczyźni i kobiety byli jak najlepiej przystosowani do swoich prehistorycznych ról. Panowie szybciej reagują na szybko poruszające się lub zmieniające obiekty, kiedyś bowiem od tego zależało, czy w porę umkną niebezpieczeństwu ze strony drapieżnika lub upolują coś na obiad. Z kolei kobiety lepiej radzą sobie z rozróżnianiem kolorów statycznych elementów, kiedyś bowiem ich zadaniem było na przykład szukanie owoców i odróżnianie po barwie tych jadalnych od niejadalnych.
Tetrachromatyzm – kolorystyczna supermoc
Kolorystyczna przewaga kobiet opiera się na jeszcze jednej rzeczy – mają w swojej drużynie mutację, która daje im coś w rodzaju supermocy w rozróżnianiu kolorów. Ta supermoc to tzw. widzenie tetrachromatyczne, a mutacja dotyczy genu kodującego opsynę L na jednym z chromosomów X. W ten sposób powstaje czwarte, dodatkowe białko reagujące na światło – opsyna L+ – dzięki któremu możliwe jest dostrzeganie nawet minimalnych różnic między kolorami.
Ta „sztuczka” działa oczywiście tylko u kobiet, ponieważ mają one dwa chromosomy X i tym samym dwa zestawy genów kodujących opsyny. Jest to stosunkowo nowe odkrycie, dlatego nie wiadomo jeszcze, jak wiele kobiet ma te niezwykłe zdolności – szacuje się, że może to być od kilku procent do aż 50%!
Jak cię widzą, tak cię piszą…
Postrzeganie kolorów to jednak nie tylko ich rozróżnianie, ale i sposób mówienia o nich. I tutaj również panowie ustępują pola paniom. „Jeśli chodzi o sposób postrzegania kolorów – umiejętność ich opisywania, określania ich znaczenia i ładunku emocjonalnego itd., kobiety radzą sobie zdecydowanie lepiej niż mężczyźni” – potwierdza John Brabur, profesor optyki i nauk wizualnych na City University of London.
Dowód? Na blogu Stephena Von Worleya – artysty i naukowca – ukazał się ciekawy interaktywny wykres, który pokazuje, w jaki sposób mówią o kolorach kobiety, a w jaki mężczyźni. Podczas gdy po stronie kobiet roi się od wyrafinowanych określeń, które są dziś utożsamiane z profesjonalnym podejściem do koloru, panowie są bardziej bezpośredni – pojawiają się u nich tak niewybredne sformułowania jak „baby vomit” („wymiociny dziecka”), „shit green” („sraczkowaty zielony”), „piss yellow” („żółty w kolorze sików”) lub rozbrajające „really dark blue” („naprawdę ciemny niebieski”). No cóż, grunt to obrazowość! Po takim opisie przynajmniej nikt nie ma wątpliwości, o jaki odcień chodzi…
Źródła:
Świat Nauki
National Geographic
Crazy Nauka
Washington Post